Wczoraj, około godz. 18 jadę z mamą od strony Boszkowa do Włoszakowic Mazdą siostry . Jakieś 40m przed znakiem "teren zabudowany" odchodzi droga w prawo. Na liczniku ok. 60km/h, nawierzchnia mokra, padał deszcz. Z przeciwka jedzie rząd samochodów z ciężarówką na czele. Ciężarówka przyhamowała i skręciła w boczną drogę. Następny był bus jadący prosto, a za nim blondyna w Suzuki, która stwierdziła, że skoro bus zasłania jej widoczność to można skręcać. Wyłoniła się jakieś 30m przede mną (tak mi się przynajmniej wydaje). Ona na gaz, ja po hamulcach... Odbić nie miałam gdzie: z lewej strony następne dwa samochody, z prawej metalowa banda i rów, a poza tym było za mało czasu. Pamiętam jej samochód przed maską, a potem smród, dym z poduszek i mamę (na szczęście miała bardziej cofnięty fotel i poducha nie uderzyła jej zbyt mocno) ciągnącą mnie za ramię, żebym zgasiła silnik. Jak już odzyskałam słuch i zrozumiałam, o co jej chodzi, chwile musiałam pomyśleć, żeby sobie przypomnieć, że trzeba przekręcić kluczyk

Na zewnątrz stałam się bardziej kontaktowa. Najlepsze było stwierdzenie blondyny: "Nic nie widziałam, to skręciłam"
Przód z prawej strony Mazdy zdarty, ale silnik chyba nie oberwał. Nie ma prawej strony "zderzaka". Pojemnik do płynu spryskiwaczy wisi z boku. Koło wyłamane, alus pęknięty, opona połowicznie utrzymała się na feldze. Po lampie zostały żarówki i soczewka. Ogólnie bardzo smutny widok

Jakimś cudem zostałam na pasie (zatrzymałam się ok 15m za zakrętem).
Suzuki trochę się zakręciła. Wgniecione drzwi przednie i tylne od strony pasażera. Nadkole też oberwało. Na szczęście blond była sama.
Mazda sprowadzona, może drugi tydzień po kupieniu, jeszcze na dowodzie tymczasowym. Siostra załamana, a ja mam dziwne poczucie winy
Niby prędkość nie była duża, ale odczucia i liczba leżących na asfalcie elementów przerażające.
Bądźcie ostrożni przy takich zakrętach