Jak w każdy weekend byłem na działce.
Na 18 miałem jechać do kolegi na 18.
Więc rzecz jasna z pustymi rękoma nie wypada jechać. ok 15 postanowiłem podjechać do sklepu. Śnieg padał ale asfalt był tylko trochę mokry. Jechałem dość wolno ( ok. 60) bo mam jeszcze letnie oponki. Jadę więc sobie spokojnie zbliżam się do zakrętu i nagle wylatuje na mnie granatowa Vectra. Koleś tak ściął łuk, że jechał prawie przy mojej krawędzi drogi.

Spotkaliśmy się w najgorszym miejscu jakie jest możliwe. Wyhamowanie było nie możliwe.
zacząłem hamować i odbiłem na pobocze dalej już niestety straciłem panowanie. Obróciło mnie prawie o 180 stopni i stoczyłem się do rowu po drodze ściąłem parę krzaków. Cudem nic mi się nie stało i na szczęście zdążyłem wyhamować bo pół metra dalej rośnie drzewo. Dużo nie brakowało a samochód zacząłby dachować. Dokładki pod zderzakiem połamane, halogen stłuczony, zaślepki od haka nie znalazłem i porysowany cały bok( musi pójść do malowania)

A tej pier**, h** , cenzura nawet się nie zatrzymał by sprawdzić czy mi się nic nie stało. Pamiętałem mnie więcej rejestrację więc zadzwoniłem po ojca i zaczęliśmy go szukać . Szczęście nam przypisało i za 15 minut go znaleźliśmy. Stał pod sklepem w którym robiłem zakupy. Okazało się, że gościu był całkowicie pijany.



Miałem wymienić sprężyny i amory oraz kupić 2 nowe zimówki na ale najpierw będę musiał się zająć tym.
Od teraz już wiem, że nawet 60 km/h jest śmiertelnie niebezpieczne.