Opiszę tutaj dzisiejszą sytuację, która miała miejsce na przeglądzie technicznym auta, bo nadaje się tu idealnie...
Jak co roku tak i w tym roku 17 grudnia pojechałem na przegląd techniczny auta. Nie martwiła mnie kontrolka na desce rozdzielczej informująca o śladowych ilościach płynu do spryskiwaczy, ani też rysa na szybie widoczna od strony kierowcy, która powstała prawie 2 lata temu po ataku kamienia z jezdni. No bo kto by się do tego doczepił w miejscu, gdzie ja przegląd robię
Zajechałem, a tam kolejka - toż to w końcu sobotę mamy dzisiaj. No to cierpliwie czekam umilając sobie czas muzyczką i basem płynącym z głośników... Przyszła moja kolej, więc wjechałem na kanał. Dałem posłusznie dowód rejestracyjny Panu z SKP (Stacja Kontroli Pojazdów), nazwijmy go na potrzeby tej historii Pan Mietek.
A Pan Mietek wyjeżdża mi z pytaniem:
- "Z gazem ?"
Ja na to, że to przecież DIESEL
- "A bo teraz to takie te diesle różne robią, że nie słychać" - odparł Mietek
Pan Mietek (z wyglądu ok. 55-60 lat) o imponującym wzroście ~150cm przyodziany w równie imponujący kołnierz ortopedyczny spojrzał na dokumenty i wsiadł do auta. Pierwsze co zrobił to poprawił sobie fotel kierowcy, bo go ledwo co było zza kierownicy widać
Następnie olał sprawdzanie amortyzatorów i prawie z piskiem opon popędził na sprawdzenie układu hamulcowego naciskając w międzyczasie klakson, który zbudził by umarłego
Hamulce spisały się wyśmienicie z racji tego, że wymienione zostały w tym roku tarcze, klocki, płyn oraz wężyk od vacuum.
Na moje pytanie czemu nie sprawdził on amortyzatorów odpowiedział:
- "A bo jakby było coś nie tak to musiałbym Pana odrzucić na wstępie".
Ja zatem odrzekłem, że chciałbym wiedzieć czy mam w pełni sprawne auto i czy z moimi amortyzatorami jest wszystko w porządku. Dodałem, że sprawdzaliśmy je na wiosnę w tym roku i miały w okolicach 75-80% jednak byłbym spokojniejszy gdyby zerknął.
Odparł mi, że jak nie ma wycieków to amortyzator nie straci swoich właściwości, więc co najwyżej zerknie na wycieki czy są. Wszedł pod auto, popatrzył i stwierdził, że jest sucho, więc wszystko w porządku. Poruszałem kierownicą na boki, potrzymałem hamulec nożny - wszystko OK.
Na koniec poprosiłem go jeszcze, żeby sprawdził mi światła czy są dobrze ustawione.
Zapaliłem światła, podjechał urządzeniem i krzyczy do mnie:
- "Pan wymieniał żarówkę z prawej strony ?"
Odparłem, że tak.
Podjechał urządzeniem do lampy kierowcy:
-"Lewą żarówkę też Pan wymieniał ?"
Oczywiście, zazwyczaj wymienia się je przecież parami jak jedna strzeli... - odparłem.
Zrobił głupią minę, kazał zgasić auto i poprosił mnie do siebie. Okazało się bowiem, że za nisko świecą mi światła (od kierowcy sporo za nisko, a od pasażera minimalnie)
- "Proszę Pana, sprawa jest taka, że źle Pan żarówki założył"
Ja oniemiałem
Myślę sobie, przecież kuwa nie da się źle założyć żarówki!
Więc się go zapytałem, jak on sobie wyobraża złe zamontowanie żarówki ? Stwierdził, że zaraz to zobaczymy tylko najpierw zapłacimy za przegląd...
No dobra, przegląd zapłacony (paragonu nie ujrzałem, ale co mi po nim... 100zł nie moje tak czy siak jak co roku). Wróciliśmy, a Mietek z tekstem:
- "Proszę otworzyć maskę do góry"...
Se myślę" a to da się do dołu
? No nic, otworzyłem i widzę, że Mietek się szarpie, kombinuje
Wyszedłem z auta, powiedziałem że specjalne zabezpieczenie tutaj mam, więc mu otworzę (polega ono na tym, że nie wyskakuje mi dzyndzelek co się za niego ciągnie, żeby otworzyć maskę). Otworzyłem maskę, a Mietek szuka jeszcze numeru VIN w międzyczasie! Ściąga mi uszczelkę co jest pod numerem VIN, a ja się patrzę co on kuwa robi
W końcu się skapnął, że VIN jest nad uszczelką i poprawił ją jak była.
No i cóż... Wyczyściliśmy lampy, bo były z lekka brudne, zdjąłem zaślepki przykrywające żarówki i pokazuję Mietkowi, że żarówek nie da się źle zamontować, bo są tam z jednej strony takie specjalne wypustki metalowe, które pasują tylko w jedno miejsce.
Pan Mietek podrapał się po głowie, popatrzył na reflektory i zadał pytanie:
- "A reflektory Pan wymieniał ?"
Ja popatrzyłem na niego i odpowiedziałem retorycznie, że nie (przynajmniej nie za mojej 3-letniej kadencji). Okazało się bowiem, że światło prawej lampy jest minimalnie za nisko, a lewej już dużo za nisko. Dodam, że ustawione mam max. do góry światła, silniczki sprawne. Pan Mietek stwierdził, że skoro nie wymieniałem lamp to jest z pewnością ich wina i nie ma innej opcji. Są one porysowane już nieco i zmatowione i nie rozpraszają już tak światła jak powinny. Ja się do teraz zastanawiam czy rozpraszanie ma cokolwiek wspólnego z wysokością strumienia światła... Odparłem na jego diagnozę, że może to po prostu kwestia żarnika, że on jest za nisko bądź coś w ten deseń ? Pan Mietek jednak obstawił przy swoim, że to lampy, koniec kropka i trzeba je wymienić.
Eeeeech... Westchnąłem tylko i stwierdziłem, że nie narzekam na widoczność nocą... No może jak pada deszcz, ale to raczej normalne, że wtedy gorsza jest widoczność. Jednak jeśli mógłbym widzieć dalej bez oślepiania innych to czemu nie
Podsumowanie Pana Mietka:
- "Panie, jak dobrze widać to niech Pan zostawi jak jest i tyle w temacie."
No i to by było na tyle
Chciałbym zwrócić uwagę na kilka rzeczy, które olał diagnosta oraz kilka spraw, w których
moim zdaniem nie ma racji:
1. Świecący się check od płynu do spryskiwaczy.
2. Brak katalizatora (rurka z kwasówki zamiast niego).
3. Brak sprawdzenia amortyzatorów.
4. Odprysk na szybie z przodu.
5. Zwalenie winy zbyt nisko świecących świateł na reflektory.
6. Ogółem jakbym nic nie mówił to przegląd trwał by 2-3 minuty...
Możliwe, że coś pominąłem