Kurna panowie mam duży dylemat więc może mnie wspomożecie dobrą radą. Ostatnio tak to rozkminiałem, że spać nie mogłem
Mianowicie tolka kupiłem w styczniu tego roku za sześć i dwieście. Musiałem mieć na gwałt środek transportu na dojazdy do pracy(45km w jedną stronę), więc trafił się idealnie. Miał tanio wozić dupę i pozwolić mi pracować. Na początku standard: wymiana oleju, filtrów i niezbędnych pierdół jak łożysko, przewód hamulcowy etc. Po miesiącu okazało się, że płyn chłodzący ucieka więc ogarnianie króćców. Jak odbiłem się trochę od finansowego dnia to rozrząd. Potem kasy znów trochę przybyło to się wziąłem za zawieszenie: sworznie wahaczy, końcówki drążków. Przestało stukać to mi przed przeglądem wyskoczyły hamulce z tyłu więc trzeba było je ogarnąć łącznie z ręcznym. Piszczało wspomaganie to wymieniłem kółeczko. Potem 4 nowe amorki wpadły i zbieżność/geometria.. krótko mówiąc tolek dostał drugie życie,więc zacząłem go mocno lubić. Jak go polubiłem to i dostał nowe hamulce na przód w wersji xl(bo takie już były) i łączniki stabilizatorów, oraz olej i filtry znowu, 4 nowe świece. Dużo jeszcze rzeczy sam przy nim zrobiłem więc kosztował mnie mnóstwo pracy własnej i pieniędzy których nie chcę liczyć.
Aktualnie jeździ jak marzenie na 4 nowiutkich zimówkach. Z jednej strony muszę mieć pewny transport do pracy, z drugiej po prostu dziada pokochałem.
To tyle love story bo większość z Was ma pewnie tak samo
I teraz sedno: J*B*NA rdza mi zżera drzwi tylne lewe i prawe, progi się sypią i zaczyna się w nadkolach.
Krótko już mówiąc nie mam pojęcia czy ładować się w kolejne duże wydatki i mieć wypieszczone i stare autko, które mógłbym potem 'odstąpić' komuś w rodzinie czy olać rudą, cieszyć się, że dobrze jeździ, nie przejmować się wyglądem i wymienić go za rok na coś młodszego.
wyszedł z tego list do bravo, ale na serio mnie to gryzie
HELP ME droga filipinko